że kompletnie nie ogarniałam wcześniej nauki latorośli.
Durna ja!!! skupiałam się na języku ojczystym i obcym, matmie, historii, geografii, biologii w mniejszym zakresie, bo połowa informacji i tak do niczego potrzebna nie jest. No tak, ja z liceum pamiętam mejozę i mitozę. Ale co to jest, to diabli wiedzą, bo nie ja. I jeszcze te pantofelki i ameby ... a no tak pantofelki czasem na odnóżach posiadam, ale amebę!!!
O! przez ostatnie tygodnie ukochana biologica syna mego wałkuje do osrania paprotniki. Jeszcze trochę, a sama zacznę mylić paproć ze skrzypem, a mchy z widłakami.
I jeszcze hodowla fasoli!!! No zasiałam, dolewałam wody, ale jakoś fot nie strzelałam, potem się okazało, że mi się to krestwo zaczęło rozrastać, to wywaliłam. I akurat wtedy pani sobie przypomniała o zadaniu sprzed dwóch miechów. Zagotowało się we mnie, alem sama sobie winna, było strzelać fotosze i notatki robić. Odpaliłam kompa, znalazłam obcerwację fasoli i przerobiłam na poziom jedenastolatka. I co? i kuwra 3 dostałam!!!
Ale ja nie o tym. Miało być o tym, że na złych przedmiotach się skupiałam. W czasie pandemii i nauki zdalnej bowiem okazało się, że muzyka, plastyka, technika i wf to przedmioty priorytetowe. Krzyżówki na 22literowe hasła o tańcach, Moniuszce i innych pierdołach (czasochłonne, dlatego babcia Ika miała zajęcie) plakaty, test na 30 pytań o olimpiadzie... nosz kurła ile straconego czasu.
Moje dzieci niezbyt przepadają za tymi przedmiotami, które w moich czasach należały do lekcji, na których można odetchnąć i spisać zadanie np z francuskiego albo doszlifować ściągi.
Tak więc przeklinam plastykę, muzykę itp.
Byle do czerwca.
Szczęście, że na religię nie chodzą, bo tam też się dzieje.