Wulkan wybywa z domu
Taki wiek. Trzynaście i pół roku.
Dziś trzeci raz jak szlaja się ze znajomymi.
Dwa pierwsze razy pokonywali kilometry piechotą.
Pierwszy raz śledziłam jego telefon dziesiątki razy. Dziecię wybyło o 11:30, a wróciło po 18. Limitu mu nie dałam, bo to było pierwsze spotkanie po tygodniach zamknięcia w domach. Wspaniały oczywiście musiał przypanikować i nerwową atmosferę wprowadzić, oskarżając mnie, że nie uzgodniłam z Wulkanem godziny powrotu. Nie, żebym się przejęła, ale rozpraszał w czytaniu książki, a to już wkurzało. To, że też był w domu i mógł to zrobić jakoś umknęło. A limitu nie dałam, bo jak nielaty szwendają się po polach, siedzą fpip czasu pod mostem na jakimś wypiździejewie, szmat drogi od cywilizacji, to ma sam wracać, bo matka powiedziała, że o 16:00 w domu? No nie, wolę jak wróci z grupą.
Drugi raz poleźli w przeciwnym kierunku. Na Deczno. Siedzieli na jakiejś dzikiej plaży. Wulkan informował, że powrót się przedłuży. I to mi wystarczyło. Wrócił wykończony, ale szczęśliwy.
Dzisiaj jest trzeci raz. I wszystko byłoby ok, gdyby nie informacja, że jadą na rowerach.
Nosz osiwieję.
Oswoiłam się z tym, że znika mi z oczu na dłużej, jakiś czas temu. O dziwo spokojnie przyjęłam jego włóczęgi ze znajomymi. Trochę namierzałam za pierwszym razem, ale i tak miałam luz. Bardziej mnie dziwiło, że tak daleko chciało im się oddalać od domów. A mówią, że dzisiejsza młodzież leniwa.
Ale rower? Tego jeszcze nie było.
Ciii. Raz namierzyłam... kierunek: zamek.
Ciekawe jaki kierunek wybiorą następnym razem.