Niby nic.
Weekend jak weekend, by się rzekło. A jednak jaki inny.
Po przeszło roku Wspaniały wyjechał na łykęd. Do lasu. Zlot kadry tak zwany.
Pandemia pozbawiła go delegacji. Ograniczenia biurowe spowodowały, że nikogo nie widuje. Wyjazd do Holandii padł wraz z covidem. Zamknięte lokale. Zwał jak zwał, ale z rokiem 2020 życie stanęło na głowie.
Nie powiem, bo nie narzekałam, że mam wszystkich pod ręką 24h na dobę w początkowej fazie krajowej kwaranntanny, kiedy to nielaty zasiadły przed monitorami na zdalnym nauczaniu, a Wspaniały biuro przeniósł do domu. Było i jest mi z tym dobrze. Owszem żal mi dzieci, bo kontakt z rówieśnikami jest bezcenny w ich wieku. Zresztą widać to coraz bardziej z upływem czasu. Wspaniałemu również świadomie czy też nie sytuacja zaczyna ciążyć. Ja po ogłoszeniu zamknięcia szkół po raz pierwszy w marcu 2020 i to tylko na dwa tygodnie byłam przerażona. Mój przedpołudniowy rytm zostanie zburzony. A jak jeszcze Wspaniały wrócił z pracy oznajmiając, że od jutra pracuje z domu... nosz kuwa, tego to ja już całkowicie nie widziałam. A raczej majaczyło mi na końcu tunelu miejsce w wariatkowie. A jednak był i jest to piękny czas dla mnie.
Ze mną jest inaczej. Po blisko szesnastu latach przebywania z dziećmi w domu, dnia 6 grudnia 2020 roku, stałam się biurwą. Zupełnie niespodziewanie spadła na mnie propozycja pracy na pół etatu, który niemalże od pierwszych dni stał się etatem. I to w dziedzinie, którą już na studiach omijałam szerokim łukiem :))))). Tak więc dostałam swą szansę praktycznie zielona w temacie, za co zawsze będę wdzięczna mej Szefowej. Nawet jak mnie wywali na zbity pysk.
Tak czy siak po 14 miesiącach Wspaniały wyjechał się odchamić. Natomiast ja z dziećmi spędziłam jakże zupełnie inny łykęd. Niby nic, a jednak. Z wałkiem i pędzlem, z duszą na ramieniu, czy mnie Wspaniały po powrocie nie zakopie w ogródku. A że niezbyt dokłady jest i szybkość idzie w bylejakość, to obawiałam się, że jakieś ptaszory dziobałyby wystającą z ziemi kończynę czy też polik. Wymusiłam na Loff, że sprawdzi, gdybym długo się nie odzywała.
Wałek i pędzel. Miałam przemalować drzwi do pokoju chłopaków. Z wenge na biały. Zupelnie nie wiem jak to się stało, że wymalowałam trzy fronty kuchenne i ściankę kuchenną :)) Drzwi też!
Maraton z "Brzydulą" z młodszą latoroślą. Nie wiem dlaczego, bo od dawnia serialowa nie jestem ( na netflixie toleruję takie do max 10 odcinków), a do Brzyduli mam słabość. Jak i do sagi "Zmierzch", ale tu wolę książkę. Tak czy siak obciach, ale skoro mi z tym dobrze, to olał pies. Widać gdzieś zwoje mózgowe się przyjarały.
Sobota imieninowa na wsi. Pierwszy grill w tym roku. Miałam być godzinę i wrócić do pędzla, a wróciliśmy w okolicach dwudziestej. I git. Było miło. Siedziałam w piaskownicy i lepiłam babki. Utknęłam dupskiem w samochodziku dwulatki, która się upierała, że ciocia ma siedzieć z nią. Gotowałam kotlety z piasku. Młodszy syn przewiózł mnie po wiejskiej drodze mym osobistym fordem. Dwanaście lat nielat ma, a jeździ lepiej niż jego matka, ale cicho, bo Wspaniały zabierze mi kluczyki.
Jakoś u szwagra jest przyjemniej odkąd szwagierka jest ex szwagierką.
Chodziliśmy spać obrzydliwie późno. Wulkan bił rekordy. Wstawaliśmy też późno. Aż dziw bierze, że książki w ręku nie miałam. Niespotykane.
Pościel zmieniona. Dwa obiady przygotowane. Posprzątane. Wyprane. Nie wiem kiedy tyle rzeczy ogarnęliśmy biorąc pod uwagę fakt, że w piątek zdezerterowałam z pracy dopiero ok 14 i do niemal 17 ogarniałam zakupy i prezenty, a większą część soboty spędziliśmy u szwagra.
Kolejny raz się u mnie potwierdza, że jestem nocną marą i najwięcej rzeczy jestem w stanie zrobić między północą a trzecią. Dwa to odkąd dostałam małą białą na poprawę jakości snu, to latami niespotykana energia roznośi mnie od środka.
Podsumowując: chyba wszystkim nam była potrzebna zmiana rytmu codzienności. Wspaniałemu. Mi. Nielatom. Do tej pory nie miałam świadomości, że tego potrzebujemy.